Start  ›  Biblioteczka oliwska  ›  Wycinki  ›  Medytacje miejskiego listonosza  ›

Wieczór Wybrzeża Nr 249 z dnia 21 grudnia 1983 roku.

Medytacje miejskiego listonosza
Poczta to całe moje życie


Stefan Główczewski jest listonoszem
i nieprzerwanie pracuje w urzędzie
pocztowym w Gdańsku-Oliwie.

Nigdy w młodości nie myślałem o tym, że zostanę listonoszem. Był to niewątpliwie przypadek, który zdecydował o moim przyszłym życiu. Kiedy zaraz po wojnie przyjechałem do Oliwy szukać pracy, udałem się do obecnego WPK. Wujek mój kiedyś był motorniczym i bardzo zachwalał ten zawód. Robota przyjemna – mówił, czysta, nie tak ciężka, jak niektóre inne, a przy tym ciekawa. Tak mnie namawiał, że uległem i postanowiłem pójść w jego ślady. Niestety, okazało się, że motorniczych już nie potrzebowano. Kiedy zrezygnowany wracałem ulicą Armii Polskiej, tuż przy poczcie spotkałem kolegę, który od kilku dni pracował jako listonosz. Powiedział, że brak im ludzi do roznoszenia listów i przyjmowania paczek. Niewiele się zastanawiając przyjąłem robotę. Było to 17 lipca 1945.

Gdy dziś wspominam lata swojej pracy uświadamiam sobie, ile to człowiek wychodził kilometrów, ile pięter zaliczył. Tysiące, miliony listów przeszło przez moje ręce. Jednym przyniosły radość, innym smutek, dla niektórych były obojętne.

W takich sytuacjach tuż przed emeryturą, u końca zawodowej drogi człowiek zwykle mówi, że gdyby miał zaczynać raz jeszcze swoje dorosłe życie, to wybrał by ten sam zawód, który wykonuje. U mnie był to wybór przypadkowy, ale zupełnie szczerze mogę odpowiedzieć, że pokochałem ten zawód. Myślę że jest to podstawa do wykonywania jakiejkolwiek pracy. Chciano mnie wysłać na emeryturę kilka lat temu. Nie zgodziłem się wówczas, ale myślę, że od przyszłego roku będę już emerytem.

Dzieciństwo spędziłem w rodzinnym domu na Kaszubach. Wspominam je raczej ze smutkiem. Ubago bardzo jest ów cichy świat, trochę nieszczęśliwy i aż boleśnie wrażliwy. Chodziłem do szkoły powszechnej i pomagałem rodzicom w pracy w gospodarstwie. Ot i wszystko, bez specjalnych wspomnień. Później przyszła wojna. Z krótkimi przerwami aż do końca wojny pracowałem przymusowo w majątku niemieckim. Od 1945 r. na poczcie. Ktoś powiedział, że „losy ludzkie układają się przypadkowo w zależności od losów otoczenia”. Tak było w moim życiu.

Po wojnie cały urząd pocztowy mieścił się w jednym pokoju. W nim przyjmowaliśmy telegramy, paczki, listy. Było nas czterech, w tym dwóch listonoszy. Dziś poczta zajmuje kilka pomieszczeń, a i tak panuje duża ciasnota. Oliwa podzielona jest na 32 rejony i obsługuje ją blisko 40 listonoszy.

Początkowy okres pracy wspominam najprzyjemniej. W 1946 r. otrzymałem mundur listonosza, a w 1947 r. ukończyłem kurs przysposobienia do zawodu. Wszystko człowieka ciekawiło i interesowało. Panowała ogólna radość. Ludzie mimo trudów życia powojennego byli życzliwi i uśmiechnięci. Z entuzjazmem reagowali na każdy list – przynosił on przecież wiadomości, na które czekało się bardzo długo. Nie przypominam sobie nazwiska tej pani, ale wiem że mieszkała na ul. Słupskiej. Przyniosłem jej list, który bardzo długo szedł. Właśnie z niego dowiedziała się, że z dwóch synów, którzy mieli zginąć jeden żyje. Pamiętam łzy tej kobiety i wielką radość. W kilka dni później zdarzyła się podobna sytuacja. Widomość którą dostarczyłem pewnemu panu, mówiła o tym, że uratowała się jego cała najbliższa rodzina więziona w obozie. Takich listów było dużo. Wojenne losy rozdzieliły wiele rodzin, wszyscy poszukiwali się nawzajem.

Te pierwsze powojenne święta były szczególnie radosne. Czuło się wówczas, bardziej niż dziś ten podniosły nastrój i atmosferę oczekiwania. Tuż przed Nowym Rokiem, kiedy chodziłem z listami, wszyscy przygotowywali się do przywitania nowego roku. Roku bez wojny.

W tamtych latach nie było skrzynek na listy. Doręczało się je do rąk własnych. Sprzyjało to kontaktom, małym przyjaźniom. Mimo iż czasu brakowało – wychodziłem rano a wracałem późnym wieczorem – znajdowało się chwilę na choć krótką rozmowę, parę słów pozdrowienia. Na wsi i w małych miastach nawet obecnie listonosz jest tą osobą, która przynosi wszystkie wiadomości, zna problemy i kłopoty mieszkańców. W miastach od dawna są skrzynki. Listy wrzuca się do nich i koniec. Bywa tak, że nigdy się nie widzi adresata.

W latach pięćdziesiątych w soboty i w niedziele w każdej świetlicy, klubie odbywały się zabawy i potańcówki. Ludzie się bawili, radowali. W pracy stanowiliśmy jedną rodzinę. Jeśli np. ktoś skończył wcześniej swoją pracę, to pytał innych czy potrzebują pomocy. Dziś tego nie ma. Każdy zrobi swoje i ucieka. Wszyscy są zamknięci w sobie, brak jest serdeczności i przyjacielskich gestów. Mało się też bawimy i rzadko uśmiechamy.

Oliwa rozbudowywała się, najpierw powstały domki jednorodzinne przy ul. Abrahama, później osiedle Młodych. Puste tereny za torami kolejowymi zabudowano dużymi blokami mieszkalnymi. Rozbudowało się Przymorze, rosły betonowe wieżowce na Żabiance. Powiększał się mój rejon pracy. Przybywali nowi mieszkańcy. W zastany świat kilkunastu ulic wkroczyły nowe z kilkunastopiętrowymi budynkami, na parterach których umieszczono skrzynki pocztowe. Świat mojej młodości umierał. Niepostrzeżenie odchodzili koledzy i znajomi. Wkraczało nowe.

Dziś coraz mniej jest okazji do rozmów ze spotkanymi ludźmi. Czasami jeszcze człowiek wysłucha czyichś żalów i zmartwień. Ktoś zaprosi do domu na herbatę, czy drobny poczęstunek. Zaprzyjaźniłem się bardzo rodziną Góreckich z ul. Michałowskiego. Odwiedzam ich prawie codziennie. Zdarzają się osoby, które zaczepiają mnie i pytają czy jest coś dla nich, choć wiedzą, że nikt do nich nie napisze.

Ludzie nas, doręczycieli, traktują różnie. Przyznaję, że poczta nie zawsze działa sprawnie. Kiedyś list szedł krócej. Myślę, że nie wszyscy potrafią nas zrozumieć, są mało wyrozumiali. Nasz praca jest ciężka i odpowiedzialna. Codziennie listonosz przemierza kilka kilometrów. Pamiętamy o każdym chodnikowym występie, czy wyrwie w ulicy. Każdy z nas zna swój rejon niczym własną kieszeń. Chodziliśmy ostatnio na obiady do pobliskiej restauracji. Nie wiem dlaczego od pewnego czasu zrezygnowano z tych koniecznych udogodnień. Jest to w dniu dzisiejszym nasze największe życzenie, o którym dyrekcja powinna pamiętać.

Nam najwięcej udziela się klimat i atmosfera świąt. Pierwsze kartki z pozdrowieniami dostarczamy już na początku grudnia. Jest to najprzyjemniejszy okres w naszej całorocznej bieganinie. Ludzie reagują na każdą dostarczoną kartkę uśmiechem. W grudniu dostarczamy kilkakrotnie więcej pocztówek i listów niż w innych miesiącach. Jest to dla nas okres wytężonej pracy.

Piszemy do siebie mało i rzadko. Jedynie z okazji świąt, ważnych rocznic, czy imienin, decydujemy się skreślić parę słów. Zwykle w okresie świątecznym i noworocznym przypominamy sobie o bliskich i znajomych. Nasz zaganiany świat z powodzeniem eliminuje list z naszego życia prywatnego. Kartki piszemy z okazji świąt i Nowego Roku, bo to zajmuje mało czasu i…. wypada. Jest to smutna refleksja ale prawdziwa.
Tegoroczny grudzień to ostatni miesiąc mojej pracy zawodowej. Przepracowałem jako listonosz 38 lat. Praca ta dawało mi dużo satysfakcji i zadowolenia. Czy będę odwiedzał kolegów i dawne miejsce pracy? Na pewno! Poczta to przecież całe moje życie.

Romuald Gęsicki


Początek strony.