Start  ›  Biblioteczka Oliwska  ›  Legendy i ciekawe historie  ›  Książę i pustelnik  ›

Przewodnik Katolicki, Poznań 1917:

Założenie klasztoru łączy się z następującą piękną legendą. Książę pomorski Sobiesław, polując w puszczy kaszubskiej, zapędził się za olbrzymim jeleniem daleko od swoich towarzyszów. Rozjuszone zwierzę ruszyło na prześladowcę i zadało mu ciężkie rany. Nieprzytomnego znalazł pewien pustelnik, przeniósł go do swojej pustelni i pielęgnował tak długo, dopóki chory nie odzyskał zdrowia. Tedy książę zwierzył opiekunowi swemu, że w czasie choroby miał widzenie, iż ma zostać chrześcijaninem i lud swój nauczyć wiary prawdziwej. Przyjął więc Sobiesław chrzest św. i z wdzięczności za odzyskanie zdrowia zbudował w tych stronach klasztor, dokąd sprowadził Cystersów, aby lud jego nauczali wiary chrześcijańskiej. Nazwę wzięło nowe opactwo od gałązki oliwnej, którą zakonnicy zatknęli na szczycie swej kaplicy, jako symbol pokojowej pracy.



Stanisław Czernicki, Podania Kaszubskie, Kościerzyna 1931, str. 56-57:

1. Klôstlor Olywski.

Sobiesłow, ksążę jesz téj pogański, wëreszył na wielgi łowe w lase midze Gdąńskę i Chmielnę. Téj jemu ukozoł sę jelyń i on zaczął go gonic. Tak on oddalył sę od swojech towarzëszy i pędzył z oszczepę w ręce przez niski brzyd nad brzegę.

Wtym z krza weskoczy rozjuszony dzëk prosto na niego. Ksążę pchnął go w biegu, ale oszczep sę złąmoł i ostry końce zreniłe ksęca w bok. Sobiesłow zesenął sę z konia, ale udało sę jemu jesz głośno na rogu zatrębic. Krew sę lała i ksążę zapod w omgleni.

Głos rogu uczuł mich, co w tëch lasach mieszkoł, i szed na to miesce. On naloz ksęca, zabroł go do swoji leśny kluze, obmył winę straszną renę, zawiązoł ję częstym płótnę i tak ksęca léczył przez długi czas. Ksążę był bezprzëtomny.

Pewny noce śniło sę ksęcu, że on widzy biôłygo, promienistygo anioła, chtëren wietewkę olywną w ręce trzymo. Ten anioł mu rzek: Jô jem od Boga posłąny, abe cë pokuj zwiastować. Poseł niebieski znik i Sobiesłow zdzewiony sę budzy.

Mich mu tero wszëtko opowiedzoł, co stało w lese, jak długo on chory leży, i wëjasnił mu zaro sen, że Bóg go powoływo do wiarę Chrystusowy. Tę wiarę mich mu zaro wëłożył i ksążę przëjął chrzest. Wëzdrowiały powrócył on do swégo grodu.

Na miejscu, ghdze on zreniony upod, kôzoł ksążę Sobiesłow westawic klôsztor i nazwołgo Olywa od ty wietewki olywny, chtërnę anioł mu pokazywoł. Na starosc wzął ksążę w tym klôsztorze mieszkani, tam on umar i je pochowąny.

W Olywie są na scanie przed wielgim w ołtarzę obrazę ksążąt pom orskiech, wielgo płyta czôrno, marmurowo, leża na ich grobie w prezbiterium olywskigo koscoła. Pod nią spoczywają ksążęta: Sambor, Mszczëwoj, Swiętopołk i Mestwin.





Józef Ceynowa, Dobro Zwycięża, „Legendy z Kaszub i Pomorza”, Gdańsk 1985, str. 113-115.


Książkę wydało Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Zarząd Główny w Gdańsku mające swoją siedzibę w latach 1956-1957 w Oliwie w domu przy ulicy Grunwaldzkiej 516.


KSIĄŻĘ  I  PUSTELNIK



   Przed wiekami dokoła Gdańska rosły wielkie lasy, w których zwierzyny, i to grubej, była obfitość. Książęta gdańscy polowali w tych lasach dla uciechy i nabrania siły, a także dla zaspokojenia potrzeb kuchni i stołu dla siebie i rozlicznych gości. Tak było od czasów pogańskich i jeszcze długo, długo potem.
   Jednym z pierwszych naszych książąt był Subisław. On najbardziej lubił te polowania. Często sam jeden, oddaliwszy się od przybocznej gromady, zapuszczał się za jakimś większym zwierzem daleko w głąb kniei. Zawsze wracał zadowolony ze swej siły i bystrości. A lasy były bezdrożne, zarastające wedle jakości gruntów i nasłonecznienia, wedle nawodnienia ziemi i jej ciepłoty, a więc najróżniej, tak że tylko ten, który często w nich przebywał, mógł nie obawiać się, że zabłądzi. Subisław był jednym z takich bystrych śmiałków. A jednak pewnego dnia, kiedy popędził za wielkim dzikiem, by go ubić ciosami włóczni, i znacznie oddalił się od swoich towarzyszy, zabłądził.
   Nie wiedział zrazu o tym, bo gnał za dzikiem i gnał, z uporem i gniewem. Dzik kluczył pomiędzy bukami, a książę celował w niego włócznią raz w prawo, raz w lewo, aż przez to wywijanie koń, do tego nie przyzwyczajony, potknął się i padł na gałęzie. Książę zwalił się pod niego i złamał nogę. Koń na szczęście zerwał się zaraz, tak że jeźdźca do reszty nie przygniótł, ale ten został w miejscu, w którym spadł. Leżał i jęczał z bólu. W końcu, jako że był twardy w sobie i silny, jakoś się podźwignął, wyciągnął krótki mieczyk, uciął kij i pomalutku próbował dreptać lub raczej podskakiwać do jakiejś dróżki. Sądził, że jest w znanych mu stronach, ale okazało się, że lasu, w którym spotkało go nieszczęście, wcale nie zna. Nie wiedział, gdzie się wlec: w prawo czy w lewo, do przodu czy do tyłu.
   Miał przy boku róg myśliwski. Przyciągnął go, odpiął, wziął w ręce, zadął weń raz i drugi. Myślał, że ktoś z jego towarzyszy odpowie mu graniem rogu i wkrótce przygna. Wszyscy mieli dobre konie i mogli być niedaleko. Ale odzewu nie było; przybiegł tylko jego wierny koń. Książę zadął w róg jeszcze kilka razy. Nikt się nie odezwał ani nie zjawił. Wtedy zaczął się rozglądać na wszystkie strony i ruszył dalej przy pomocy kija uciętego mieczykiem. Podskakiwał jak chłopczyk, choć jęczał z bólu. Jeszcze bardziej nękało go, że jest w obcej stronie, nieznanej gęstej kniei. Chciał jakoś wdrapać się na konia, który to zrozumiał i nawet trochę się ugiął, ale szarpiący ból mu nie pozwolił. Książę zwalił się na mech. Zaczęła trząść nim gorączka. A miało się do wieczora. Jakże pragnął pomocy. Zaczął się modlić do bogów; wzdychał do Jastrzeboga, do Swarożyca. I coraz przykładał do ust rożek, grał na nim sygnał pomocy.
   Kiedy już stracił wiarę w pomoc bogów, doszło do niego człapanie, jakby ciężkiego zwierza albo starego człowieka. Ocknął się. Nie był to dziki, groźny zwierz, bo koń stał spokojnie. Kroki się zbliżały. Książę podniósł się, oparł o bruk z gotowym do obrony mieczem. Czekał, co będzie.
   Był to człowiek. Stary bartnik, który wybierał miód. Od razu księcia poznał. Skłonił się w pół, przemówił, a gdy się zorientował co się stało, ostrożnie wsadził chorego na konia i zawiózł do swojej chaty. Tam opatrzył ranę zestawiając kości i owijając nogę płótnem. Potem ułożył księcia na legowisku zrobionym z mchu nakrytego skórami zwierząt. W końcu dał choremu jakiś orzeźwiający napój, po którym ten szybko zasnął.
   Sen był twardy, ale przed przebudzeniem książę miał w nim jakby widzenie. Widział siebie w swoim grodzie, w wielkiej komnacie, gdzie przybył do niego odziany w długie, białe szaty człowiek. Przybysz mu się przyglądał. Potem podszedł do niego i pokazał mu jakąś budowlę, bardzo wspaniałą, wielką, na której położył gałązkę z zielonego, pięknego drzewka, związaną dwiema listewkami zamocowanymi w poprzek.
   Kiedy książę otworzył oczy i spojrzał na szare ściany izdebki, zobaczył tak samo ustawione listewki nad drzwiami. Gdy powrócił bartnik, by się nim dalej opiekować, książę zaraz zapytał go o ten sen, który był jakby jedną cudowną jawą. Pytał co może znaczyć. Bartnik był pustelnikiem – przyszedł w te strony z daleka, gdzie byli już chrześcijanie. On sam był chrześcijaninem. Mógł więc sen wytłumaczyć.
   - Wasza książęca wielmożność – rzekł – to opatrzność boska ten sen wam zesłała. Ona też was uzdrowi, i to wkrótce. Widzę, że gorączka z zaziębienia od ziemi, na której leżeliście, już ustąpiła. Mój Bóg, Jezus Chrystus, powołuje was, książę, do wielkiej pracy. Ten człowiek, który do was przyszedł we śnie, był aniołem. Ta budowla, którą wam pokazał, to kościół z klasztorem, wielkim klasztorem zakonników, którzy do głuszy leśnej wprowadzają życie, zakładają miasta, uczą dzieci, ulepszają gospodarkę, organizują różne warsztaty, piszą księgi, leczą chorych, dbają o spokój i zgodę między ludźmi, szczepami i krajami. A ta gałązka pochodzi z drzewka oliwnego rosnącego w ciepłych krajach i oznaczającego zgodę, przyjaźń i miłość. Krzyż chrystusowy taką zgodę i pracę błogosławi.
   Subisław słuchał i słuchał prosząc, by bartnik dalej mu powiadał o Panu Jezusie, o Bogu, o Matce Najświętszej. I tak, pomału, pomaleńku dowiadywać się zaczął o prawdach świętej wiary.
   - Ale czemu wysłannik Boga Najwyższego właśnie mnie pokazał tę budowlę i tę gałązkę? – zapytał po jakimś czasie zamyślony, tak go ten sen poruszył.
   - Wasza wysokość, książę tych tu pięknych stron, jesteście w mocy zbudować taką budowlę: kościół i klasztor. A oliwka może być jego mianem. Bo ma on służyć cichej, spokojnej pracy, zgodzie twoich szczepów, nad którymi dzierżysz władzę.
Subisław popatrzył na wiszący nad drzwiami izdebki krzyż, przeżegnał się i spojrzawszy na pustelnika rzekł:
   - Jestem już zdrowy, cudownie uleczony. Mogę wstać, noga mnie nie boli. Chcę jak najrychlej spełnić życzenie Pana Jezusa. Cieszę się, że to mnie wybrał na tego, który zapoczątkuje krzewienie nowej, prawdziwej wiary. Jej budowle będą wielkie. Sam ich nie ukończę, ale mam syna, Sambora, on moje dzieło będzie prowadził dalej.
   Pustelnik ukląkł przed krzyżem i zaczął się modlić. Kiedy skończył, odwrócił się księcia i wyszeptał:
   - Twoja wiara, możny książę, uzdrowił cię. Wiara i moc boska. Wielkie dzieło tobie i twoim potomkom jest przeznaczone.
   Książę wstał. Czuł się zdrów, noga się zgoiła. Pustelnik przyprowadził konia i trochę pomógł uzdrowionemu przy dosiadaniu. Książę, już siedząc w siodle, poprosił go, by podążył z nim.
   Tak też było. Pustelnik zostawił swą chatę i powoli powędrował przy księciu jadącym stopa za stopą do swojego grodu.
   Z czasem w tych stronach zabłysnął w słońcu krzyż na wspaniałym kościele, przy którym majstrowie budowali i budowali wielki klasztor cystersów. Było to w osiemdziesiątych i następnych latach dwunastego wieku. Całą osadę zaczęto wtedy nazywać Oliwą.



Franciszek Mamuszka, „Oliwa. Okruchy z dziejów, zabytki”, Gdańsk 1985, str. 107-108.

Legenda oliwska


      Pewnego dnia wybrał się książę gdański Subisław na polowanie w okoliczne lasy. Goniąc jelenia zapędził się w głąb rozległej kniei i utracił łączność z towarzyszącą mu drużyną myśliwską. Nagle ujrzał wypadającego z gęstych chaszczy potężnego odyńca, pędzącego ku niemu. Książę nie uląkł się i nastawiwszy dzidę chciał ruszyć przeciw dzikowi, ale przerażony koń uskoczył w bok i zaczął uciekać. Nie spodziewający się tego książę runął na ziemię i odłamkiem strzaskanej przy upadku włóczni zranił się ciężko w nogę, Na szczęście odyniec popędził przed siebie i zniknął w gęstwinie.
      Na próżno głosem rogu myśliwskiego wzywał Subisław swych towarzyszy. W pogoni za zwierzyną odjechali daleko i nie słyszeli wezwania, a później daremnie szukali zaginionego władcy. Osłabiony upływem krwi książę począł tracić nadzieję na ratunek. W pewnej chwili usłyszał szelest liści i ujrzał rozchylające się gałązki krzewów. Wyszedł z nich na polankę sędziwy starzec, jak się okazało pustelnik, posiadający w pobliżu wzniesiony z drzewa erem i kapliczkę. Przybyły pomógł podźwignąć się rannemu i przebrnął z nim przez płynący opodal potok, za którym znajdowała się pustelnia. Tam obejrzał zranioną nogę i zrobił opatrunek z liści i ziół leczniczych. Następnie przygotował z leśnych jagód i korzonków uzdrawiający napój dla chorego. Wypiwszy go książę zapadł w głęboki sen.
      Śniąc ujrzał się na pięknej, ukwieconej polanie, przez którą dążyła ku niemu świetlista postać z gałązką oliwną w dłoni. Oczarowany niezwykłym urokiem przybysza książę ukląkł i wówczas usłyszał wezwanie, aby wyrzekł się pogaństwa i przyjął wiarę, o której pouczy go pustelnik. Obudziwszy się ujrzał Subisław swojego wybawcę z krzyżem w ręce i usłyszał od niego naukę o wierze chrześcijańskiej. Po wysłuchaniu jej postanowił się ochrzcić i zaprowadzić w swoim księstwie wiarę, o której już dawno dochodziły go wieści i której zasady poznał z ust pustelnika.
      W miejscu, gdzie się z nim spotkał, postanowił zbudować klasztor i osadzić w nim cystersów. Tylko pierwsza część zamierzenia – wprowadzenie wiary chrześcijańskiej – zdołał Subisław, jak chce legenda, zrealizować przed śmiercią. Dodać tu jednak trzeba, iż chrześcijaństwo na Pomorzu Gdańskim wprowadzone zostało pod koniec X w., w okresie rządów pierwszych Piastów. Cystersów sprowadził do Oliwy i wyposażył syn Subisława Sambor I.


Początek strony.