Start  ›  Artykuły  ›  Sawiski Jerzy - Wspomnienia  ›

Pierwszy mój przejazd tramwajem z Oliwy (w 1945 r. mieszkałem przy Grottgera 43) na pocztę w centrum Wrzeszcza wypadł dnia 28 września 1945 r. W tym okresie była to cała eskapada. Do tramwaju wsiadłem na obecnym pl. Inwalidów, koło głównego wejścia do parku. Zespół wagonów tramwajowych, wyruszających od starej zajezdni (róg Grunwaldzkiej i Pomorskiej), przyjechał jednotorową linią, biegnącą ulicą Opata Rybińskiego. Wagony kursowały ruchem wahadłowym po torze prowadzącym w stronę Gdańska. Zestaw był złożony z dwu wozów silnikowych i jednego przyczepnego między nimi. Na krańcowych przystankach przyczepę sprzęgano z tym wozem silnikowym, który po zmianie kierunku jazdy miał ją ciągnąć. W każdym wagonie jechał konduktor, który pobierał opłatę, dawał sygnał do odjazdu i zapowiadał nazwę przystanku. Jako dowód uiszczenia opłaty wydawał poniemiecki bilet "Verkehrsbetriebe Danzig Gotenhafen", początkowo pozbawiony oznaczenia jego ceny w naszej walucie.

Tramwaj stawał na dawnych przystankach, znajdujących się często w tych samych miejscach, co obecne. Niemieckie tabliczki z nazwami ulic były usunięte, a polskich jeszcze nie było. Określenie przystanku wynikało zatem dość często z istnienia w pobliżu jakiegoś charakterystycznego obiektu. Przy obecnym pl. Inwalidów, w niewielkim budynku, mającym wiatę (obecnie rozebrana), działała gospoda "U Kachla", co dało nazwę przystanku. Obecna ul. Wita Stwosza nazywała się wtedy al. Sprzymierzonych. Niedaleko od przystanku "Derdowskiego", koło wylotu ul. Orkana, tramwaj zatrzymywał się na "Zaciszu". Potem docierał do "Bażyńskiego", następnie "Polanki" (koło obecnej stołówki Uniwersytetu) i kończył bieg przy wysadzonym wiadukcie kolejowym, na wysokości ul. Drożyny.

Po przejściu pod zwaloną konstrukcją wsiadało się do następnego zestawu o analogicznym składzie, który także kursował torem do Gdańska. Obecna ul. Zamenhofa nazywała się wtedy "Potokowa", zaś następny przystanek był określany jako "Wojska Polskiego". Na Grunwaldzkiej, na wysokości ul. Syrokomli, pojazd stawał przed główną bramą, prowadzącą na teren koszar. Następny przystanek był nazywany "Gospoda Wilnianka", bo ten obiekt istniał przy wylocie ul. Słowackiego. Następnie tramwaj zatrzymywał się na rogu Jesionowej, potem u wylotu ul. Klonowej, a bieg kończył na centralnym placyku Wrzeszcza, u zbiegu kilku ulic. Nazwa "Jaśkowa Dolina" przeplatała się z "Partyzantów". Na tym placyku odbywało się przesiadanie do dalszego zestawu trójwagonowego, jadącego także po torze do Gdańska. Pierwszy przystanek znajdował się przy wylocie ul. Sobótki i bywał nazywany "Pod Jedynką", bo w narożnym domu Grunwaldzka 62 działa restauracja o takiej nazwie. Kolejny postój wypadał przy ulicy Morskiej (teraz "Do Studzienki"), a do Politechniki wysiadało się dalej, bo przy "Czerwonym Krzyżu". W domach Grunwaldzka 2-6 działała ta właśnie instytucja. Nie opłacało się jazdy kontynuować, bo następny przystanek znajdował się przy obecnej operze, która wówczas była jeszcze halą sportową "Polonia".

Przejazd taką trasą zabierał dużo czasu, bowiem na kolejnych przesiadkach nieraz trzeba było czekać na nadciągnięcie następnego zestawu. Nic więc dziwnego, że po zajęciach na uczelni zwykle pieszo wędrowałem do centrum Wrzeszcza. Normalny ruch tramwajowy po obu torach został przywrócony chyba w początkach grudnia 1945, kiedy usunięto zwalony wiadukt kolejowy. Wcześniejsze próby, podczas których usiłowano wywlec złom przez ciągniecie za pomocą czołgu, nie dały rezultatu. Skuteczne okazało się dopiero cięcie złomu na mniejsze kawały. za pomocą palnika acetylenowego. W okresie przejściowym byłem świadkiem dwu zabawnych wydarzeń.

Z centrum Wrzeszcza wyrusza przeładowany zestaw tramwajowy, jadący w stronę zwalonego mostu. Ktoś stoi na sprzęgu międzywagonowym, na każdym stopniu wejściowym czepiają się dwie lub trzy osoby. Konduktor kończy sprzedawanie biletów pasażerom stojącym przy tylnym wejściu do wagonu silnikowego: "Proszę za bilety! Kto jeszcze nie zapłacił?" Uczepiona na stopniu trzydziestolatka, krótko przed zatrzymaniem się wagonu na przystanku, woła głośno: "Zapłacę jak się puszczę!" - i tu salwa śmiechu w wagonie.

Jesienią, ale tylko na parę dni, przesiadka z centrum Wrzeszcza została przesunięta na ten odcinek Grunwaldzkiej, który leży między wylotem ul. Szymanowskiego a skrętem w Al. Wojska Polskiego. Pora wieczorna, oświetlenia ulic praktycznie nie ma; jedynie żarówki świecące w wagonach dają na zewnątrz nieco poświaty. Skład od strony Gdańska zatrzymał się tuż za zestawem jadącym do Oliwy. Jakaś kobiecina zapytuje konduktora: "Ten tramwaj to na Oliwę?" - "Nie, proszę pani, na prąd!"

Tak wyglądały pierwsze moje kontakty z gdańskimi tramwajami, które pozostawiły mi podziw dla ich działalności. W ciągu kilku zaledwie miesięcy odbudowano zasadniczą część dawnych tras. Już latem 1946 mogłem na plażę pojechać z Oliwy do Jelitkowa linią "4" lub z Wrzeszcza do Brzeźna i Nowego Portu linią "5". Wybrałem się także do Oruni, dokąd docierała "6", wyruszająca od Bramy Wyżynnej.


Tekst ze strony: http://www.pg.gda.pl/pismo/99_04/s13.shtml

Początek strony.