|
Jerzy Stankiewicz, Spotkania z zabytkami - kwartalnik popularnonaukowy, nr 4/1983, str. 17-18, sylwetki:
Franciszek Mamuszka
Moja znajomość z kustoszem Franciszkiem Mamuszką - od lat chyba blisko 35 - a także wieloletnia z nim współpraca sprawiają, że na spotkanie z zasłużonym bohaterem kolejnej „sylwetki" w „Spotkaniach z zabytkami" idę bez żadnej tremy.
Niegdysiejszy nauczyciel, od 1947 r. pracownik, a następnie wizytator Kuratorium Okręgu Szkolnego Gdańskiego, od 1951 r, kierownik działu oświatowego, wreszcie kustosz Muzeum Pomorskiego (dziś Muzeum Narodowego) w Gdańsku - jest, w moim pojęciu, przede wszystkim zasłużonym badaczem, lustratorem i popularyzatorem zabytków architektury, sztuki i historii Pomorza Gdańskiego oraz autorem niezliczonych publikacji. Od czasu przejścia w 1970 r. na przedwczesną emeryturę (w 65 roku życia), liczba i znaczenie coraz to nowych jego publikacji, a także ich ranga - stale wzrastają: Gdańsk i Ziemia Gdańska (1966), ale już Droga Królewska w Gdańsku (1972), Sopot - szkice z dziejów (1975), Życie polskie w Sopocie (1976), Kaszubi oliwscy (1980) - to tylko niektóre kamienie milowe wśród setek artykułów, książek, przewodników, „bedekerów", planów i map - których pewnie sam Autor by nie zliczył.
Znam dobrze kustosza Mamuszkę, ale zastanawiam się - skąd on, nieledwie góral z Tarnowszczyzny, w 1945 r, znalazł się nagle w Gdańsku, gdzie osiadł chyba na stałe? Wprawdzie przechodząc na emeryturę odgrażał się, że powróci w swoje rodzinne strony, nie wierzyłem jednak, że te groźby spełni... I chyba miałem rację. Również dotychczas nie wiedziałem nic o jego pracy oraz działalności przedwojennej i z okresu drugiej wojny światowej, związanych przede wszystkim z okolicami Rożnowa, Zakliczyna, Gromnika i Wojnicza, lecz to mi specjalnie nie wadziło. „Właściwy" pan Franciszek, w moim - i nie tylko w moim - odczuciu urodził się tutaj, w Gdańsku.
Drzwi mieszkania przy ul. Kaprów w Oliwie są, jak zwykle, gościnnie otwarte dla każdego. Pan kustosz, o posturze zawsze młodzieńczej, uśmiechnięty. Po dłuższym okresie niewidzenia się chwila wylewnych powitań z panem Franciszkiem i jego uroczą małżonką. Myślę, że teraz przejdziemy do saloniku - i ad rem, ale nie... Pan domu chwilę waha się, po czym ciągnie mnie do biurka w swojej pracowni.
- Najpierw, panie Jerzy, muszę pana o coś zapytać ...
Rzucam okiem na rozłożony przede mną tekst łaciński i - już wiem, w czym rzecz. Nie tyle chodzi o moje zdanie na temat przetłumaczenia interpretacyjnych niuansów zeznania jednego ze świadków w procesie przeciwko Krzyżakom o zagarnięcie Pomorza Gdańskiego, ile o pośrednio datowaną na 1308 r. wzmiankę o oliwskim cmentarzu Św. Jakuba, a więc - za pewne - i o kościele pod tym wezwaniem. No tak, w naszym katalogu Zabytków Oliwy przeoczyliśmy tak ważną i cenną informację źródłową. Szczęściem, pan Franciszek znowu coś na temat Gdańska i Oliwy publikuje, więc będzie miał okazję nasze przeoczenie naprawić.
Jestem najwyraźniej stropiony... Ale oto pani Mamuszkowa przychodzi w sukurs. Padają sakramentalne:
- Panu kawa czy herbata? Prosimy do „salonu"...
Tu książek jest trochę mniej, więc może uda mi się skupić główną uwagę na osobie bohatera. Ledwo jednak małżonka wyszła do kuchni - oczywiście dla mnie po herbatę - zaczyna się:
- Panie Jerzy, czy koniecznie musi pan opracowywać moją „sylwetkę" do „Spotkań ..."? Czy to w ogóle jest potrzebne?
No tak, jak zwykle w podobnej sytuacji - nieuzasadniona skromność i skrupuły... Ucinam ten wątek dyskusji i przechodzę do przeciwnatarcia:
- Jaki kierunek swej działalności i, które ze swych osiągnięć ceni pan, panie Franciszku, najbardziej? - Tu zaskoczenie ...:
- Moim najważniejszym osiągnięciem było stałe, podczas prawie 20 lat, organizowanie krajoznawczo-zabytkowych kursów dla nauczycieli, kursów - naturalnie połączonych z krótszymi, cotygodniowymi wycieczkami po Pomorzu, a przynajmniej raz w roku, latem - 10-12-dniowymi objazdami po Polsce. Był to chyba najlepszy środek na dotarcie poprzez zaangażowaną kadrę pedagogów do szerokich kręgów młodzieży, inicjatywę ośrodka gdańskiego przejęły także inne ośrodki krajowe. Z tej części mojej działalności odczuwam wielką satysfakcję po dziś dzień.
Rzeczywiście, przypominam sobie gdzieś w latach czterdziestych mój raczej przypadkowy udział, jako studenta architektury, w nauczycielskiej wycieczce zabytkoznawczej, bodajże do Pucka, kiedy wystąpiły ogromne kłopoty organizacyjne. Tylko dzięki obecności pana Franciszka, który przejął inicjatywę i kierownictwo w swoje ręce, w ostatecznym rozrachunku wycieczka okazała się całkiem udana.
- Oczywiście, panie Jerzy - kontynuował kustosz - sam pan dobrze wie, jak wysoko ceniłem także naszą współpracę przy ewidencjonowaniu zabytków województwa gdańskiego.
Istotnie, ten rozdział działalności kustosza Mamuszki, wręcz podstawowej, jest mi znany bodajże najlepiej. Od około połowy lat pięćdziesiątych pan Franciszek zmobilizował młodszych pracowników Muzeum Pomorskiego, kilku innych instytucji, a przede wszystkim siebie, do penetrowania w niewielkich, przeważnie dwuosobowych zespołach - poszczególnych powiatów województwa gdańskiego. Potem, również dzięki jego staraniom i zabiegom, powstawały drukowane wykazy zabytków - w sumie 10 powiatów. Wykazy te rozsyłano do wszystkich szkół w tych powiatach, do władz i urzędów. Także i ta akcja została przeszczepiona na tereny ościenne - województwo koszalińskie. Pan Franciszek wciągnął również i mnie do letnich objazdów kilku powiatów, dlatego właściwie mogę ocenić trud i znaczenie całego przedsięwzięcia.
Ale pan kustosz zaczyna być niezdecydowany:
- Może jednak dla historii Pomorza Gdańskiego, zwłaszcza dokumentowania odwiecznej polskości tych ziem, miało jeszcze większe znaczenie ocalenie przeze mnie od zapomnienia faktów, wydarzeń a przede wszystkim postaci związanych z tradycjami miejscowej Polonii - gdańskiej, oliwskiej i sopockiej. Jakże np. dla Oliwy ważne są oliwskie rozdziały życia Antoniego Abrahama, albo całe dzieje rodzin Dampsów, Droszyńskich, Formelów, Kraińskich, Maciejewskich, Minikowskich, Przybylskich, Wieczorkiewiczów, Zielińskich i wielu, wielu innych... Albo znów sopockie rozdziały życiorysów Antoniego Abrahama i dra Aleksandra Majkowskiego lub też pań Belakowicz, rodzin Chmielewskich i Kulerskich. Przy niedostatku źródeł pisanych - ciągnie kustosz Mamuszka - moją podstawową metodą badawczą było bezpośrednie spisywanie ustnych relacji świadków jeszcze żyjących, a następnie sprawdzanie wiarygodności tych relacji, ich wzajemna konfrontacja oraz dokonywanie niezbędnych weryfikacji. Bardzo chciałbym opracować jeszcze przynajmniej dzieje Polonii Wrzeszcza, ale jest z tym obecnie już coraz trudniej: wciąż ubywa świadków, a ja mam coraz większe kłopoty z dotarciem do nich ... Cóż, moje zdrowie i wiek też mają swoje nieubłagane prawa ...
- Ciekaw jestem, panie Franciszku, skąd się u pana wziął, obok zabytkoznawczego, ten drugi nurt historyczno - polonijny?
Kustosz zastanawia się zbyt krótko, żeby uznać moje pytanie za zaskakujące. Raczej próbuje tylko dobrać właściwe słowa do odpowiedzi, którą zna już od dawna.
- Nie wiem, panie Jerzy, czy pan słyszał, że jednym z pierwszych zadań, które jako nauczyciel otrzymałem po przeniesieniu się do Gdańska, była praca z dziećmi miejscowej Polonii...?
I tak oto dowiaduję się, jak pan Franciszek, jeszcze w latach czterdziestych, w ciągu bodajże całego roku przygotowywał słabo lub wcale nie znające naszego języka dzieci rodziców polskiego pochodzenia, by mogły później podjąć naukę w normalnych klasach szkolnych polskiego Gdańska. Ten pierwszy kontakt z problemem gdańskiej Polonii, nawiązane przy tej okazji nici wzajemnej sympatii i porozumienia oraz znajomości utrzymywane także w latach późniejszych - wszystko to, po latach, w niemałym stopniu zainspirowało kustosza Mamuszkę do podjęcia w tym kierunku systematycznych poszukiwań i badań, a także w znacznym stopniu je ułatwiało. Niemałe znaczenie dla podjęcia i rozwinięcia problematyki polonijnej miało nawiązanie przez pana Franciszka kontaktów, a nawet wręcz aktywnej współpracy z ciągle żywym w regionie gdańskim ruchem kaszubskim. Współpraca ta zaowocowała min. licznymi publikacjami, także obszerniejszymi, przygotowanymi razem z wielce zasłużoną działaczką Zrzeszenia Kaszubskiego redaktor Izabelą Trojanowską, znaną kronikarką dziejów odbudowy Głównego Miasta Gdańska.
I tak doszliśmy do momentu, który wydał mi się dogodny do postawienia pytania dręczącego mnie od samego początku:
- Jak się to właściwie stało, że po wojnie przyjechał pan właśnie do Gdańska, gdzie zajął się pan głównie zabytkoznawstwem, badaniem i upowszechnianiem historii i kultury regionu?
Pan Franciszek uśmiecha się pobłażliwie:
- Przecież, panie Jerzy, wie pan, że, sam pochodzę z regionu o wysoko rozwiniętych tradycjach historycznych i kulturowych, gdzie - jako nauczyciel - musiałem te tradycje dobrze poznać, by je następnie móc wszelkimi dostępnymi środkami upowszechniać... Pośrednio zaś, może nawet pomagać je rozwijać ... Moment zamyślenia się ... Tak, w tym zakresie miałem przygotowanie znakomite ... No, a na przeniesienie się na stałe do Gdańska namówił mnie w 1945 r. zaprzyjaźniony ze mną ówczesny inspektor szkolny z Tarnowa ...
- I co, nie żałuje pan swej decyzji?
Pytanie jest wyraźnie retoryczne, więc też - poza znaczącym uśmiechem skierowanym głównie w stronę małżonki wracającej właśnie z pobliskiego sklepu - innej odpowiedzi raczej nie oczekuję. Jeszcze krótka, trójstronna wymiana opinii na temat pustki, którą w domu uczynił wyjazd, wraz z rodzicami, ukochanej wnuczki państwa Mamuszków - i zadaję kolejne retoryczne pytanie, zazwyczaj rozpoczynające lub zamykające tego rodzaju rozmowy-wywiady:
- Nad czym pracuje pan obecnie?
Nie ulega wątpliwości, także z kontekstów dzisiejszej rozmowy, że zasłużony gdański badacz, publicysta i popularyzator nie tylko nie zamierza swojego pióra łamać, lecz je nawet coraz częściej ostrzy... Ale pan Franciszek czyni oburącz zniecierpliwiony gest i z ożywieniem, w jeszcze innym, różnym od dotychczasowego nastroju, podejmuje następny wątek:
- Niech pan, panie Jerzy, nie zapomina, że moim największym sukcesem „wydawniczym" jest dotychczas i chyba na zawsze pozostanie książka: Gdańsk - jego dzieje i kultura. Ukazała się ona dopiero w 1969 r., po wielu latach starań i zabiegów ... - przez chwilę pan Franciszek zastanawia się - ... Tak, trwało to w sumie przynajmniej 15 lat... Gdyby zaś nie moje wieloletnie namowy, pertraktacje i utarczki z wydawnictwami, redakcjami, a później i z autorami - nic by z tego nie wyszło ... No, musi pan przyznać, że powstała książka dla historii i kultury Gdańska bardzo ważna, wręcz pionierska i wyjątkowa. Dowodem jej znaczenia jest przyznanie zaszczytnego ogólnopolskiego wyróżnienia - tytułu „książki roku" ... No, a nagrody naukowe, przede wszystkim Polskiej Akademii Nauk, nagrody i wyróżnienia regionalne. Po dziś dzień odczuwam wielką satysfakcję ... Choć w małym stosunkowo stopniu jestem autorem tego dzieła, lecz za to w pełni uważam się za jego ... ojca. O trwałości walorów tej książki świadczy najlepiej fakt, że jej początkowi antagoniści - ... zawiść, panie Jerzy, zwykła, normalna ludzka zawiść ... - obecnie ją powszechnie i obszernie cytują w swoich nowszych publikacjach...
Pan Franciszek znów chwilę zastanawia się...
- Kto wie, czy to nie przypadkiem moja gdańska inicjatywa i mój upór nie zaowocowały, chociażby pośrednio, powstaniem monumentalnej serii wydawniczej „ARKAD" poświęconej dziejom i kulturze dużych, polskich miast ...
Po kolejnej minucie przerwy w rozmowie, urozmaiconej popijaniem herbaty, kustosz Mamuszka znów powraca do swego pogodnego uśmiechu i poprzedniego nastroju:
- Chce pan też wiedzieć, nad czym pracuję obecnie? Chętnie z panem o tym porozmawiam, gdy książka będzie gotowa.
Dojadamy kolejne kawałki wspaniałego ciasta, specjalnie na dzisiejszą okazję upieczonego ... Czas żegnać się ... - No, to do następnego razu ...
Jerzy Stankiewicz
| |