Budynki wymagają natychmiastowego remontu. Miasto nie dysponowało pieniędzmi na ich odnowienie - tak Jarosław Zieliński, były naczelnik Wydziału Budynków i Lokali UM w Gdańsku, tłumaczył konieczność sprzedaży XIX-wiecznej zajezdni tramwajów konnych w Oliwie.
Wpisaną do rejestru zabytków zajezdnię tramwajową przy ulicy Grunwaldzkiej 535/537 wraz z terenem wystawiono na przetarg 26 maja 1998 r. W lipcu kupiła ją Fundacja Edukacji Gospodarczej i Ekonomicznej "Pro Publico Bono" z Lublina, która planowała umieszczenie wewnątrz budynku kaplicy sakralnej z ośrodkiem rekolekcyjnym i pokojami gościnnymi. Fundacja obiecywała wyremontować obiekt w trzy lata.
Roboty budowlane oficjalnie rozpoczęto w dopiero w marcu 2000 r. Według dokumentacji położono m.in. sieć elektryczną i transformatorową.
- O sieci nic nie wiem - mówi jeden z byłych mieszkańców starej zajezdni. - Za to widziałem, jak dach rozwalali.
W zajezdni mieszkało 13 rodzin. Fundacja zobowiązała się do zapewnienia im lokali zastępczych. Część mieszkańców przeprowadziła się do baraku na zapleczu zajezdni.
- Nie widzieliśmy ani razu przedstawicieli fundacji - mówi proszący o anonimowość lokator. - Płacimy tylko czynsz za ten barak. Niemały, zimą sięgający nawet 800 zł.
Fundację wobec lokatorów reprezentuje administratorka, Teresa S. Kilka razy w tygodniu pojawia się w swoim biurze w baraku.
Dzwonię do drzwi biura. Otwiera mężczyzna. Pytam o kontakt z prezesem fundacji, Tadeuszem Koniuszańcem.
- Nie jestem upoważniony do udzielania informacji - mężczyzna zamyka mi drzwi przed nosem.
- To mąż administratorki - mówią lokatorzy.
Próbuję dodzwonić się do lubelskiej siedziby fundacji. Pod podanym adresem są jedynie mieszkania prywatne. Szukam w Lublinie Tadeusza Koniuszańca. Bezskutecznie.
Zajezdnia ogrodzona jest metalowym płotem. Na żółtej tablicy informacyjnej nie ma ani słowa o inwestorze i wykonawcy budowy.
Jedyną informację uzyskuję z dużego banneru, wiszącego na budynku. Agencja Nieruchomości Akme oferuje zajezdnię do sprzedaży.
Akme usiłuje sprzedać zajezdnię od dwóch lat. Dostaję telefon do Piotra Wysokińskiego, reprezentującego fundację "Pro Publico Bono".
- Niewiele powiem, zajmuję się jedynie sprzedażą obiektu - mówi pełnomocnik. - Właściciel w ostatnim czasie dokonywał drobnych remontów i zabezpieczał budynek przed zniszczeniem. Prawdopodobnie jednak przeliczył się z wydatkami i postanowił wystawić zajezdnię na sprzedaż. Nie jest to jednak łatwe, bo informacja o opiece konserwatora zabytków nad budynkiem bardziej przeszkadza, niż pomaga.
- Czy może mi pan podać cenę, za jaką fundacja chce sprzedać zajezdnię?
- Powiem tylko, że nie chcą na tym stracić. W końcu zainwestowano tu pieniądze...
- Tylko wojewódzki konserwator zabytków może coś z tym zrobić - słyszę w gdańskim urzędzie.
- Nie tylko, chociaż na pewno zajmę się tą sprawą - mówi dr Marian Kwapiński. - Nie można czekać, aż zabytkowy obiekt sam się rozpadnie. Podejmę działania, wykorzystując ustawę o ochronie zabytków. Uważam jednak, że również władze Gdańska powinny włączyć się w ratowanie zajezdni. W notarialnym akcie sprzedaży wyraźnie zapisano zobowiązanie fundacji do wykonania prac renowacyjnych w ciągu trzech lat. Termin minął i umowę można podważyć.
Można, ale tylko w sądzie. Na razie miasto Gdańsk prowadzi tylko jeden taki proces. Trwa on od lat.
- Wlecze się - mówi krótko jedna z urzędniczek referatu obrotu nieruchomościami.
Oby tylko zajezdnia wytrzymała.