Strona autorska |
Blog 60
<46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67> 68> 69> |
|
2007 - 2012 | STRONA GŁÓWNA | BLOG | GALERIA FOTOGRAFII | ARCHIWALIA | |
|
||
|
Odchodzą
ludzie, zwyczajni i sławni. Odchodzą też zwierzęta. Chodzimy z nimi na spacery, napełniamy miski, rzucamy patykami, sztucznymi myszkami, i może warto już prozą, bo żaden ze mnie poeta, wspomnieć o naszym Figlu, Figielku, jak nazywaliśmy go zdrobniale, i smutku jaki pozostawił po swoim odejściu ten zwykły wielorasowiec, kundel, dzielący z naszą trójką kilkanaście lat radości i smutków. Pisałem to w listopadzie 2002 roku. Mój serdeczny mały piesku, najlepszy przyjacielu. Lekarz już wcześniej wiedział o twoich problemach zdrowotnych więc gdy zobaczył prawie nie chodzącego już pieska w czarnej torbie, w której przyniosłem ciebie do niego, z prośbą o uśpienie, nawet nie zaczął badań. Przez długą chwilę czekaliśmy na naszą ostatnią kolejkę, już nie o zdrowie ale o śmierć. Zawsze w lecznicach nawet przed zwykłym zastrzykiem drżałeś z przerażenia wyczuwając może cierpienie innych zwierząt, może bliskość śmierci. Wzruszony tą ostatnią wizytą głaskałem cię, uspokajając jak tylko mogłem. „Damy mu głupiego Jasia i poczeka pan z 10 minut. Może wymiotować więc tu jest papier.” Leżałeś na podłodze u moich stóp a pod głowę podłożyłem papier, ale nic się nie działo. Po chwili drżenie ustało, głowa powoli skłoniła się na prawą łapę i znieruchomiałeś tak jak zwykle przy zasypianiu. Przeniosłem zupełnie bezwładnego pieska na stół do lekarza a on widząc moją rozpacz powiedział, niech pan poczeka na zewnątrz. „Czy ma pan miejsce do pochowania, tak, to opakuję go w folię.” Po chwili, która trwała jak wieczność, foliowy pakunek umieściliśmy razem z lekarzem w tej samej czarnej torbie. Przed domem zostawiłem pieska w samochodzie, w mieszkaniu przytuliłem płaczącą żonę i zabrałem saperkę. Dom stoi tuż przy lesie więc wyruszyliśmy w ten ostatni już spacerek. Miejsce dla ciebie wybrałem już dawno widząc postępującą starość i cierpienie spowodowane chorobą. Leśna ścieżka, którą teraz szedłem, przypominała mi nasze dawne wędrówki, rzucanie patykami i szyszkami, i to wspólne przebywanie pozwalało przynajmniej na chwilę odreagowywać codzienne smutki. Twoje powitania domowników, radosne szczekanie, zabawy z piłką, zdejmowałeś z nas swoją obecnością to całe zło domowego promieniowania współczesnego budownictwa, i nie tylko. Podczas spacerów przesiadywaliśmy na polankach wzdłuż tej ścieżki wijącej się szczytami wzgórz oliwskich, po których prawie nikt nie chodzi. Uciekająca sarna która czmychała wystraszona naszą obecnością, była za szybka na twoje możliwości biegowe i po chwilowej pogoni wracałeś nieco zdyszany i zasapany. Pod wielkim starym modrzewiem wykopałem mogiłę, starannie zamaskowałem ją gałęziami i przysypałem liśćmi. W tym miejscu zawsze czekałeś na swojego pana uprawiającego tutaj gimnastykę, i później odbywało się rzucanie i aportowanie patyków, i powrotna droga do domu. Te wędrówki, gdy spotykani sąsiedzi żartowali o wyprowadzaniu pana na spacer, podziwianie przyrody lasu o rozmaitych porach roku, niekończące się rozmowy o psim życiu z innymi miłośnikami zwierząt, to wszystko przeminęło. Jeszcze długo po twoim odejściu widziałem w mroku korytarza siwą mordkę mojego pieska, dającego sygnał że już czas na spacer. W tym roku mija dziesięć lat od jego odejścia. Zarastają dawne ścieżki, a ja coraz rzadziej chodzę po lesie. I zaglądam pod stary modrzew na wzgórzach, gdzie jest mogiła Figielka. ……………………………………………………… |
|
|
<46>|
47>
48>
49> 50>
51>
52>
53>
54>
55>
56>
57>
58>
59>
60>
61>
62>
63>
64>
65>
66>
67>
68>
69> |
|