Strona
autorska
Blog 60   
 
<46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67> 68> 69>

 
 
2007 - 2012   STRONA GŁÓWNA | BLOG | GALERIA FOTOGRAFII | ARCHIWALIA
   

 
19022012
„Coś się tu nie odbywa jak powinno”, i z przemówienia Michała Rusinka,
„No, ksiądz istny Seweryn”. Dźwięki piosenki Black cooffee w wykonaniu
Elli Fitzgerald podczas składania urny do grobu, i innych jej piosenek granych
na cmentarzu podobno przez kilka godzin po oficjalnym pogrzebie. Tak sobie
życzyła zmarła Wisława Szymborska.
Black cooffee znam również w wykonaniu
mojej ulubionej wokalistki jazzowej Sarah Vaughan i chętnie bym zaproponował
inną w jej wykonaniu,
Prelude to a kiss, już na moim składaniu urny. Trzeba mieć
tylko dobrego i stanowczego wykonawcę testamentu, żeby nikt nie namieszał.
Mail od koleżanki ze studiów i z pracy, teraz też emerytki. Dowiedziała się o mojej
chorobie i napisała kilka słów pokrzepiających. Odpisałem między innymi:

właśnie wyszukaliśmy z Krysią dwa tomiki poezji Szymborskiej i czytamy
o Kocie, o Duszy. Nasz kot obsiada mnie jak nigdy, i Krysia jest zazdrosna
że tak się do niej nie garnie na kolana jak do mnie. Koty mają jakieś metafizyczne
chyba wyczucie i gdy rozwijam z folii odmrożony kawałek zmielonej wołowiny
dla niego, to pomimo chodzącego wyciągu kuchennego natychmiast jest pod
moimi nogami przybiegając z pokoju, chociaż cały czas spał. I może też wyczuwa
że z jego panem nie tak jak zwykle, i może będzie tak jak z kotem z wiersza
Szymborskiej.

Wiersz „Kot w pustym mieszkaniu” którego fragment zacytowałem na początku
tego blogu, podobno zadecydował o przyznaniu poetce nagrody Nobla. Powstał
na okoliczność śmierci Kornela Filipowicza, wieloletniego przyjaciela w ich
nieformalnym związku.


 



 



 

 

 

 

 
 
  Odchodzą ludzie, zwyczajni i sławni. Odchodzą też zwierzęta. Chodzimy z nimi na
spacery, napełniamy miski, rzucamy patykami, sztucznymi myszkami, i może warto
już prozą, bo żaden ze mnie poeta, wspomnieć o naszym
Figlu, Figielku, jak nazywaliśmy
go zdrobniale,
i smutku jaki pozostawił po swoim odejściu ten zwykły wielorasowiec,
kundel, dzielący z naszą trójką kilkanaście lat radości i smutków. Pisałem to w listopadzie
2002 roku.
Mój serdeczny mały piesku, najlepszy przyjacielu. Lekarz już wcześniej wiedział
o twoich problemach zdrowotnych więc gdy zobaczył prawie nie chodzącego już pieska
w czarnej torbie, w której przyniosłem ciebie do niego, z prośbą o uśpienie, nawet
nie zaczął badań. Przez długą chwilę czekaliśmy na naszą ostatnią kolejkę, już nie
o zdrowie ale o śmierć. Zawsze w lecznicach nawet przed zwykłym zastrzykiem
drżałeś z przerażenia wyczuwając może cierpienie innych zwierząt, może bliskość
śmierci. Wzruszony tą ostatnią wizytą głaskałem cię, uspokajając jak tylko mogłem.
„Damy mu
głupiego Jasia i poczeka pan z 10 minut. Może wymiotować więc tu
jest papier.”
Leżałeś na podłodze u moich stóp a pod głowę podłożyłem papier, ale nic się nie działo.
Po chwili drżenie ustało, głowa powoli skłoniła się na prawą łapę i znieruchomiałeś tak
jak zwykle przy zasypianiu. Przeniosłem zupełnie bezwładnego pieska na stół do lekarza
a on widząc moją rozpacz powiedział, niech pan poczeka na zewnątrz.
„Czy ma pan miejsce do pochowania, tak, to opakuję go w folię.” Po chwili, która trwała
jak wieczność, foliowy pakunek umieściliśmy razem z lekarzem w tej samej czarnej torbie.
Przed domem zostawiłem pieska w samochodzie, w mieszkaniu przytuliłem płaczącą żonę
i zabrałem saperkę. Dom stoi tuż przy lesie więc wyruszyliśmy w ten ostatni już spacerek.
Miejsce dla ciebie wybrałem już dawno widząc postępującą starość i cierpienie
spowodowane chorobą. Leśna ścieżka, którą teraz szedłem, przypominała mi nasze
dawne wędrówki, rzucanie patykami i szyszkami, i to wspólne przebywanie pozwalało
przynajmniej na chwilę odreagowywać codzienne smutki. Twoje powitania domowników,
radosne szczekanie, zabawy z piłką, zdejmowałeś z nas swoją obecnością to całe zło
domowego promieniowania współczesnego budownictwa, i nie tylko. Podczas spacerów
przesiadywaliśmy na polankach wzdłuż tej ścieżki wijącej się szczytami wzgórz oliwskich,
po których prawie nikt nie chodzi. Uciekająca sarna która czmychała wystraszona naszą
obecnością, była za szybka na twoje możliwości biegowe i po chwilowej pogoni wracałeś
nieco zdyszany i zasapany.
Pod wielkim starym modrzewiem wykopałem mogiłę, starannie zamaskowałem ją gałęziami
i przysypałem liśćmi. W tym miejscu zawsze czekałeś na swojego pana uprawiającego
tutaj gimnastykę, i później odbywało się rzucanie i aportowanie patyków, i powrotna droga
do domu. Te wędrówki, gdy spotykani sąsiedzi żartowali o wyprowadzaniu pana na spacer,
podziwianie przyrody lasu o rozmaitych porach roku, niekończące się rozmowy o psim życiu
z innymi miłośnikami zwierząt, to wszystko przeminęło. Jeszcze długo po twoim odejściu
widziałem w mroku korytarza siwą mordkę mojego pieska, dającego sygnał że już czas na
spacer. W tym roku mija dziesięć lat od jego odejścia. Zarastają dawne ścieżki, a ja coraz
rzadziej chodzę po lesie. I zaglądam pod stary modrzew na wzgórzach, gdzie jest mogiła
Figielka.

………………………………………………………

   
 
  <46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67> 68> 69>