Strona
autorska
Blog 64   
 
<46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67> 68> 69>

 
 
2007 - 2012   STRONA GŁÓWNA | BLOG | GALERIA FOTOGRAFII | ARCHIWALIA
 
 

 
 

 

 

 

 

 

 

 Galeria zdjęć
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
4072012
W prawie każdą sobotę wędruję z wózkiem na zakupy, na oliwski rynek,
po świeże warzywa, owoce i inne wiktuały.
Przy parkingu obok Katedry,
gdzie jest stromo pod górkę i przystaję na chwilowy odpoczynek, na budce
kasjera parkingowego przeczytałem ogłoszenie o rozpoczynających się sobotnich
koncertach w Altance w Parku Oliwskim, zawsze w południe o 12.00.
Przy
parkingu mija mnie wychodzący z autobusów tłum turystów, seniorów,
przeważnie z Niemiec, idących zwiedzić Katedrę. Pierwszy koncert w Altance
zaliczyłem dzięki informacji na budce, i będzie o nim w dalszej części blogu.
Czy turyści zwiedzający okazjonalnie Katedrę też się wybiorą na koncert
tego nie wiem. Znajomy internauta mieszkający i pracujący w Niemczech,
a poprzednio zamieszkały przez kilkadziesiąt lat na ulicy Karwińskiej
w Oliwie, przysłał mi mail z prośbą o zgodę na wykorzystanie mojego
zdjęcia na swoją stronę o Oliwie z widokiem na jego dom sfotografowany
z Pachołka. Poinformował mnie również o swoim wpisie na Forum Danzig,
o mojej podstronie o Oliwie, wklejając do niej link.

Rysiek bardzo chwalą Twoje fotki na www.danzig.de i możesz nawet
coś
niecoś zarobić.
Odpowiedziałem między innymi:
Miło mi że fotki się podobają. Stronę autorską traktuję hobbystycznie i po pięciu
latach jej tworzenia nie mam już żadnych złudzeń że mógłbym zarabiać
na fotografii. Jeszcze podczas mojej pracy w Muzeum najgorzej z honorariami
za zdjęcia obiektów muzealnych było w kontaktach z muzeami niemieckimi.
Zawsze kombinowali jak by nie zapłacić. Teraz jestem w „smudze cienia”,
brak kondycji niestety, niczego już nie robię przymusowo, i tylko z coraz
większymi przerwami, tak z przyzwyczajenia i gdy jest lepsze samopoczucie,
coś tam sklecę na stronie autorskiej lub wykorzystam to co wcześniej
 już opracowałem. Na żadnym forum już się nie udzielam. Częściej
 przebywam z wnuczkami, oglądam telewizję HD, programy historyczne
i turystyczne :), i coraz krócej siedzę przed komputerem.
Żyjemy z żoną za dwie emerytury, w przeliczeniu razem ~~ 800 Euro
i trudno marzyć o podróżach takich jakie widać przy Katedrze
Oliwskiej, gdy wysypuje się z autobusów tłum emerytów z Niemiec
lub innych. Ale nawet nie mamy z żoną zdrowia do dalszych spacerków
a co dopiero wyjazdów na zagraniczne wojaże.
I drugie Forum które jednak odwiedziłem, nawet aktywnie. Na Klub Senior Cafee
jest piękny wątek
Zakopane i Tatry założony i tworzony głównie przez Donkę,
z bogatym serwisem fotograficznym, widokami Tatr i Zakopanego przeważnie
jej autorstwa, i piękną komparystyką dawnych i nowych widoków Zakopanego.

Donka
przysłała mi maila żebym odwiedził zapomniane przeze mnie Forum
na którym wcześniej opublikowałem zdjęcia z moich albumów rodzinnych,
i odkryłem na nim zdjęcia ul. Krupówki z budynkiem, gdzie na parterze
w latach 20 i 30 - tych pracowała moja mama. I wkleiłem na Forum zdjęcie
mamy na tle sklepu z lat trzydziestych z takimi dwoma wpisami:
Postanowiłem jednak zajrzeć na Zakopane i Tatry zwłaszcza po zaproszeniu
mailem przez Donkę, chociaż się zarzekałem że już nie uczestniczę w żadnym
forum z powodu choroby, i wreszcie mam widok prawie na dawną ul. Krupówki
z zachowanymi miejscami gdzie pracowała moja mama w latach dwudziestych
i trzydziestych. Czas jest nieubłagany i wiele się pozmieniało ale ślady
dawnych widoków jeszcze nie zanikły, a mury czy ściany, witryny dawnych sklepów,
istnieją. To porównanie z tymi archiwalnymi zdjęciami Krupówek to coś pięknego
i gratulacje dla autorki. Co prawda ten sklepik Komendzińskiej jest zasłonięty
przez wózek z oscypkami ale i tak wszystko sobie dopowiem. Wklejam zdjęcia
z widokiem mamy na tle sklepu (strzałki pokazują sklep i napis Wanda
Komendzińska) i chyba niedzielny spacerek gdzieś w Zakopanem w niedzielne
przedpołudnie. Jakiś nieznany mi Pan niesie ciasteczka w pakunku a na drugim
zdjęciu mama z pieskiem.

I drugi post gdy Donka uprzejmie, z własnej inicjatywy, wybrała się na Krupówki
żeby specjalnie jeszcze raz sfotografować dawny sklep Wandy Komendzińskiej:

Dzięki Donko za ten widok tego pamiątkowego dla mnie miejsca. Szał reklam,
wszystko przysłonięte, ale jest. Na Forum 321gory.pl nie bardzo chcieli wierzyć
że taki jak ja, urodzony w Zakopanem, był tam na krótko tylko w końcu lat
50-tych i początku 60, i nigdy więcej. Jeden z forumowiczów napisał że to
dobrze,
(że się teraz nie wybieram, mój dopisek) bo bym sobie zepsuł wspomnienia.
I tak z samego Zakopanego niewiele pamiętam. Więcej z wędrówek po górach.
W Sopocie zamieszkałem od 1945 roku i teraz wędruję dawnymi ścieżkami,
którymi wędrowałem gdy żyli rodzice. I drga mi serce jak słusznie zauważyła
Malwina. Trochę pomaga takie wędrowanie w miejscach gdzie przebywało się
kiedyś razem. Tylko pamięć nieco zawodzi i jedynie dawne zdjęcia przywołują
zapomniane zdarzenia. Gdy zabraknie bliskich zawsze mamy albumy lub pliki,
i można odkurzyć pamięć z łezką wzruszenia.
Oprócz tych cytowanych maili i postów, których przytoczona treść informuje
o okruchach życia dwóch emerytów, jest jeszcze codzienna krzątanina domowa
przy pichceniu kuchennym, wypady Krysi do Realu po większe zakupy wiktuałów,
przeważnie opakowanych i tańszych, pielęgnacja kilku przypraw ziołowych
na balkonie M3, na nieco ponad 3metrach kwadratowych powierzchni. Na balkonie
zainstalowałem jeszcze parasol plażowy i w upalne ostatnio dni siedzę w cieniu
czytając jakąś lekturę, lub patrzę na szumiący dookoła las, na pnący się groszek
pachnący lub rozwijające się krzaczki pomidorków koktajlowych, kępki bazylii,
oregano, pietruszki czy szczypiorku.
Dla wszędobylskiego kota Eliasza wyrosła soczysta, ciemnozielona trawa,
w parterowej skrzynce, do porannego podskubywania. Gdy siedzę przy
komputerze Eliasz drzemie na fotelu tuż obok, z którego oglądam telewizję,
i naprzemiennie, opierając głowę na oparciu fotela. Jest coraz bardziej dostojnym
kotem, nigdy nie biegał na trawie, w lesie lub na dachu, nie poznał żadnej kotki,
i nie dostał lania od innego kocura. Miski ma zawsze pełne, i wołowinka mielona
też się znajdzie w menu, 40 litrów żwirku drewnianego z Niemiec właśnie przed
chwilą przytargał kurier, więc nie narzeka na właścicieli. Pogłaszczą, wyczochrają,
wezmą na kolana, a jednak jest jakiś niepokój co też myśli to kocisko gdy ma
stresy, przecież nic nie opowie.
Wracając do spacerków plenerowych, to koncert w Parku Polskiego Chóru
Kameralnego pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego, 30 czerwca, zapowiadał
pieśni o morzu i szanty. Występ przerwany z powodu krótkiego na szczęście
deszczu z piorunami, który jednak nie wszystkich wystraszył. Po burzy wytarłem
skrzętnie ławkę chusteczkami i z przyjemnością wysłuchałem opowieści
o śpiewach żeglarzy, szant wykonanych z dużą maestrią, bez ogłuszającego
nagłośnienia, prawdziwy kameralny występ. Po koncercie odbyłem spacerek
po mokrym parku, pstrykając trochę widoków znowu jakby innych, park
zawsze zadziwia swoją zmiennością.
Drugi oliwski spacer odbył się w kierunku Doliny Radości. W kilka dni później,
w pogodnie zapowiadające się południe wybrałem się w okolicę jeszcze
niedawno tętniącą tłumem gości, wszak reprezentacja Niemiec na Euro
zamieszkała w Dworze Oliwskim. Wybudowali nawet z własnych środków,
niewymiarowy stadion piłkarski na polu, w połowie ulicy Kościerskiej, pokrytej
nowym asfaltem, i samochody jadące teraz do Dworu (na całej długości dojazdu
też jest nowa nawierzchnia) poruszają się bezszelestnie, no chyba że to nawiedzony
motocyklista na swoim ryczącym mechanicznym potworze. Pusto teraz i cicho,
piłkarze odjechali, stadion zamknięty, okolica wyludniona i przysiadłem wcześniej
nad strumieniem wypływającym z Oliwskiego ZOO.
W betonowym obramowaniu strumień szemrze i pluska zupełnie jak na kanale
telewizyjnym
myZen którym się często relaksuję. Widoki krystalicznej wody
w nadmorskich czy górskich pejzażach malowniczo mi się wpisują w obramienie
lasu w oknie za telewizorem. Po prawej stronie strumyka jest jeszcze łąka
na której kiedyś pasły się krowy. Doszedłem do punktu sprzedaży pstrągów,
napisy po drodze informowały o możliwości skonsumowania świeżej rybki, ale
w smażalni nie widać nawet żywego ducha, chyba była zamknięta. Pstrągi
są przywożone samochodami, „regenerowane” w basenach z czystą wodą
z Potoku Oliwskiego, i rozprowadzane po sklepach lub knajpach. Deszcz zaczął
padać więc pomaszerowałem skrajem lasu, po drugiej stronie ogródków działkowych
i dalej obok Dworu Oliwskiego w kierunku domu.
Sfatygowany tym przydługim spacerkiem spotkałem na tej leśnej drodze seniora
w garniturze pod krawatem i zapytałem o przyczynę takiego odświętnego stroju.
Powiedział że zawsze jest taki elegancki a tutaj w okolicy pracował wiele lat,
kosił okoliczne łąki, jest rolnikiem z Kielc i wybrał się tak jak ja na nostalgiczny
spacer. 84 letni rolnik dalej pracuje gdzieś w Polsce u rodziny na gospodarstwie.
Pamiętał nawet sławnego Iwucia, ostatniego Mohikanina - Rolnika, który długo
w powojennych czasach wypasał krowy na łące obok strumienia płynącego
z ZOO, a ja wędrowałem codziennie przez kilka lat po mleko prosto od krowy,
dla małej Oli, do jego pięknego domu mansardowego na początku ulicy
Kościerskiej.
Z Doliną Radości wiąże się też mój rolniczy kawałek życiorysu. Na początku
lat 80 - dziesiątych, gdy na półkach sklepowych panowała przysłowiowa
bryndza, uprawiałem warzywa na części ogródka w Dolinie, którą użyczył
mi ojciec kolegi z pracy. Wymyśliłem sobie że wzbogacę jadłospis naszej
rodzinki - zwłaszcza dwuletniej wówczas córy Oli dla której z trudem
zdobywaliśmy jakieś odżywki typu Milupa wystając je w tasiemcowych
kolejkach - własnymi, ekologicznymi specjałami. Gdy wreszcie po trzech
latach uprawiania plony zaczęły wyrastać na raczej jałowej ziemi, sąsiad
z działki sąsiedniej opryskał swoje drzewka preparatem owadobójczym
i cała toksyczna chmura opadła na moją pietruszkę, marchewkę, sałatę,
i zakończyła moje trzyletnie przysposobienie rolnicze.
Dojazdy rowerem na działkę, pierwsze radości z wyhodowanych roślinek,
cisza i piękne zachody słońca nad Doliną, te doznania zawsze powracają, nawet
w taki deszczowy spacer wokół działek. Schody na wzgórze Pachołek
od ul. Spacerowej dalej trwają w destrukcji. Poczęstowany herbatnikami
przez wędrowca w garniturze i nieco tym wzmocniony, wdrapałem się na
nie skracając sobie drogę do domu. Tą samą, którą przez ponad pięć lat
biegałem po mleko prosto od krowy do Iwuciów.
………………………………………………………  


   
 
  <46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67>