Strona
autorska
Blog 66   
 
<46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65> 66> 67> 68> 69>

 
 
2007 - 2012   STRONA GŁÓWNA | BLOG | GALERIA FOTOGRAFII | ARCHIWALIA
 

 

 

 

 

 

 Galeria zdjęć
 

 

 

 

 

 

 
 

 
 

 

 
27082012
*
O jeziorze Wysockim dowiedziałem się od Jurka, kolegi ze studiów
toruńskich. Pracowaliśmy razem w Muzeum Zamkowym w Malborku
i któregoś dnia pochwalił się swoimi zdobyczami wędkarskimi i przy okazji
opowieścią o tym urokliwym jeziorze rynnowym. Jurek S. to tragiczna postać
w moich wspomnieniach, przyjaźniliśmy się i jego nagła śmierć w 29 roku życia,
osierocenie rocznej córki i żal jaki pozostawił w nas, pracownikach muzeum
i wśród przyjaciół, był ogromny.
Na początku lat 80 - dziesiątych, gdy poszukiwałem głównie dla córy, świeżego
i zdrowego jedzenia, nieskażonej przyrody - przed skażonym morzem wówczas
przestrzegano, wyławiane węgorze z Bałtyku były poparzone chemikaliami, mleko
w proszku zarażone gronkowcem, ogólnie pustki na półkach -  przypomniałem sobie
opowiadanie Jurka o osowskim jeziorze. Michał, oliwianin, który często wpadał wówczas
do nas na pogawędki i sensacyjki stanu wojennego, razem z bimberkiem własnej produkcji
pędzonym w kawalerce w niedalekim bloku na Tatrzańskiej, znał drogę leśną do tego
jeziora. I pojechaliśmy któregoś popołudnia rowerami na rekonesans.
Wieczorne widoki jeziora, liczni wędkarze zasadzeni na nocny połów sandacza,
dzwoneczki przy wędkach, bliskość do miejsca zamieszkania i możliwość dojechania
autobusem, wszystko to spowodowało że połknąłem ten haczyk. Wsiadaliśmy
z jeszcze małą Olą w spacerowym wózku do autobusu i początkowo była to tylko
rekreacja, opalanie i kąpiel w jeszcze czystym wówczas jeziorze. Ale gdy zobaczyłem
jak na małą kulkę z bułki łowi się jedną po drugiej całkiem spore płotki, stojąc przez
chwilę w upalny dzień w samych kąpielówkach w wodzie, postanowiłem kupić
wędkę i też wzbogacić menu o świeżą rybkę.
I tak zaczęło się moje częste przebywania nad jeziorem Wysockim,
początkowo z wędziskiem marki ZSRR, później NRD a w końcu batem
Shakespeare kupionym w Peweksie. Łowiłem głównie płotki, czasami trafił
się kilogramowy leszcz i Ola polubiła małe rybki smażone na maśle. Nieco
później przymocowałem siedzisko plastykowej huśtawki dla dziecka do bagażnika
roweru i jeździliśmy nad jezioro leśnymi drogami, spędzając tam całe dnie
w czasie urlopu i w niedzielę.
Ubiegający czas zmienił niejeden krajobraz, ale nigdy bym nie przypuszczał
że południowy kraniec jeziora który w połowie podobno należy do gminy Żukowo,
jest taki jaki pamiętam z przed lat. Niezbyt świeże ryby ze sklepów rybnych,
gdy przy wejściu do nich sam zapach już odrzuca, świadomość starej zasady
wędkarskiej że ryby po złowieniu należy szybko sprawić bo rozkładają się
wnętrzności i zatruwają mięso, wszystko to i wiele innych zastrzeżeń do naszego
dzisiejszego handlu artykułami spożywczymi skłoniło mnie do tej próby połowienia
jeszcze jakiś płotek, i zjedzenia ze smakiem świeżej rybki. Zalecanej wybitnie dla
mojego niekompletnego układu trawiennego. I oczywiście zaznania relaksu nad
wodą a może nostalgicznego przypominania tych dawnych chwil spędzonych
tutaj w zeszłym wieku. Gdyby tylko zdrowie dopisywało bo jest z nim różnie
i coraz trudniej wędrować.
Nie jest to niestety dzisiaj jezioro marzeń. Woda taka sobie, czasami zamykana
dla kąpieli z powodu bakterii, na brzegu widać rozpaczliwą walkę zaśmiecających
brzegi z miłośnikami czystości i dlatego są na brzegu liczne worki ze śmieciami
ale również dalej istniejący śmietnik rozmaitych opakowań. Ale widoki jak dawniej piękne.
Kiedyś jako alternatywa dla brudnego morza zorganizowano na tym południowym
krańcu jeziora plażę, nawieziono piasku, zaangażowano ratownika, ale to tak odległe
czasy z zeszłego wieku.
Teraz nikomu bym nie polecił tutaj kąpieli, zwłaszcza że w Internecie można przeczytać
rozmaite opinie o zachowaniach okolicznych właścicieli domów bez kanalizacji.
Młoda płotka którą łowiłem na sobie znaną od lat przynętę, wygląda na zdrową,
nie ma zewnętrznych uszkodzeń i jest nawet smaczna i jak to mówią na bezrybiu
i rak ryba,
a mała rybka to też ryba. Trochę mi ciężko podjechać nad jezioro
z moim wózkiem na zakupy, ale autobus jeździ często, bagaż można przewieźć
bezpłatnie i nie muszę dźwigać.
Pierwszy połów to prawie 50. płotek, część poszła do lekkiej zalewy, a drugi to 30.,
bo nieprzewidziany deszcz wygonił mnie do domu. Wracałem z przystanku
w strugach deszczu ale pod parasolem, zastanawiając się dlaczego na kilkunastu
portalach z pogodą dla Gdańska nigdzie nie przewidziano takiej ulewy trwającej
do godzin wieczornych. I znowu jakiś fragment koncertu  Mozartiana w Parku
Oliwskim raczej nieudany. Deszcz w tym roku popsuł niejedną imprezę plenerową.
Radość z konsumpcji świeżych rybek może u mnie zepsuć jedynie ich sprawianie.
Ale wpadłem na pomysł, kupiłem małe nożyczki kuchenne i posługując się nimi
szybko przygotowałem rybki na spóźnioną kolację.

* Dzisiaj 31. sierpnia wieszając ten blog 66. w sieci, w Międzynarodowym Dniu Blogera,
    pozdrawiam wszystkich blogerów i życzę im relaksu nad jeziorem po może bolesnym
    ale przecież chwilowym oderwaniu się od komputera. :)
  

………………………………………………………  


   
 
  <46>| 47> 48> 49> 50> 51> 52> 53> 54> 55> 56> 57> 58> 59> 60> 61> 62> 63> 64> 65>  66> 67> 68> 69>