Galeria zdjęć
|
|
27082012
*
O jeziorze Wysockim dowiedziałem się od Jurka, kolegi
ze studiów
toruńskich.
Pracowaliśmy razem w Muzeum Zamkowym w Malborku
i któregoś dnia pochwalił
się swoimi zdobyczami wędkarskimi i przy okazji
opowieścią o tym urokliwym
jeziorze rynnowym. Jurek S. to tragiczna postać
w moich wspomnieniach,
przyjaźniliśmy się i jego nagła śmierć w 29 roku życia,
osierocenie
rocznej córki i żal jaki pozostawił w nas, pracownikach muzeum
i wśród
przyjaciół, był ogromny.
Na początku lat 80 - dziesiątych, gdy poszukiwałem
głównie dla córy, świeżego
i zdrowego jedzenia, nieskażonej
przyrody - przed skażonym morzem wówczas
przestrzegano, wyławiane węgorze z
Bałtyku były poparzone chemikaliami, mleko
w proszku zarażone gronkowcem, ogólnie pustki na półkach - przypomniałem sobie
opowiadanie Jurka
o osowskim jeziorze. Michał, oliwianin, który często wpadał wówczas
do nas na pogawędki i sensacyjki stanu wojennego, razem z bimberkiem własnej
produkcji
pędzonym w kawalerce w niedalekim bloku na Tatrzańskiej, znał
drogę leśną do tego
jeziora. I pojechaliśmy któregoś popołudnia rowerami na
rekonesans.
Wieczorne widoki jeziora, liczni wędkarze zasadzeni na nocny
połów sandacza,
dzwoneczki przy wędkach, bliskość do miejsca zamieszkania i
możliwość dojechania
autobusem, wszystko to spowodowało że połknąłem ten
haczyk. Wsiadaliśmy
z jeszcze małą Olą w spacerowym wózku do autobusu i
początkowo była to tylko
rekreacja, opalanie i kąpiel w jeszcze czystym
wówczas jeziorze. Ale gdy zobaczyłem
jak na małą kulkę z bułki łowi się jedną po
drugiej całkiem spore płotki, stojąc przez
chwilę w upalny dzień w samych
kąpielówkach w wodzie, postanowiłem kupić
wędkę i też wzbogacić menu o
świeżą rybkę.
I tak zaczęło się moje częste przebywania nad jeziorem
Wysockim,
początkowo z wędziskiem marki ZSRR, później NRD a w końcu batem
Shakespeare kupionym w Peweksie. Łowiłem głównie płotki, czasami trafił
się
kilogramowy leszcz i Ola polubiła małe rybki smażone na maśle.
Nieco
później przymocowałem siedzisko plastykowej huśtawki dla dziecka do
bagażnika
roweru i jeździliśmy nad jezioro leśnymi drogami, spędzając tam
całe dnie
w czasie urlopu i w niedzielę.
Ubiegający czas zmienił niejeden krajobraz, ale nigdy bym nie
przypuszczał
że południowy kraniec jeziora który w połowie podobno należy do gminy
Żukowo,
jest taki jaki pamiętam z przed lat. Niezbyt świeże ryby ze
sklepów rybnych,
gdy przy wejściu do nich sam zapach już odrzuca, świadomość
starej zasady
wędkarskiej że ryby po złowieniu należy szybko sprawić bo rozkładają
się
wnętrzności i zatruwają mięso, wszystko to i wiele innych zastrzeżeń do
naszego
dzisiejszego handlu artykułami spożywczymi skłoniło mnie do tej
próby połowienia
jeszcze jakiś płotek, i zjedzenia ze smakiem świeżej rybki.
Zalecanej wybitnie dla
mojego niekompletnego układu trawiennego. I
oczywiście zaznania relaksu nad
wodą a może nostalgicznego przypominania
tych dawnych chwil spędzonych
tutaj w zeszłym wieku. Gdyby tylko zdrowie
dopisywało bo jest z nim różnie
i coraz trudniej wędrować.
Nie jest to niestety dzisiaj jezioro marzeń. Woda taka sobie, czasami
zamykana
dla kąpieli z powodu bakterii, na brzegu widać rozpaczliwą walkę
zaśmiecających
brzegi z miłośnikami czystości i dlatego są na brzegu liczne worki
ze śmieciami
ale również
dalej istniejący śmietnik rozmaitych opakowań. Ale
widoki jak dawniej piękne.
Kiedyś jako alternatywa dla brudnego morza
zorganizowano na tym południowym
krańcu jeziora plażę, nawieziono piasku,
zaangażowano ratownika, ale to tak odległe
czasy z zeszłego wieku.
Teraz
nikomu bym nie polecił tutaj kąpieli, zwłaszcza że w Internecie można
przeczytać
rozmaite opinie o zachowaniach okolicznych właścicieli domów bez
kanalizacji.
Młoda płotka którą łowiłem na sobie znaną od lat przynętę,
wygląda na zdrową,
nie ma zewnętrznych uszkodzeń i jest nawet smaczna i jak to mówią
na bezrybiu
i rak ryba, a mała rybka to też ryba. Trochę mi ciężko
podjechać nad jezioro
z moim wózkiem na zakupy, ale autobus jeździ często,
bagaż można przewieźć
bezpłatnie i nie muszę dźwigać.
Pierwszy połów to
prawie 50. płotek, część poszła do lekkiej zalewy, a drugi to 30.,
bo
nieprzewidziany deszcz wygonił mnie do domu. Wracałem z przystanku
w
strugach deszczu ale pod parasolem, zastanawiając się dlaczego na kilkunastu
portalach z pogodą dla Gdańska nigdzie nie przewidziano takiej ulewy
trwającej
do godzin wieczornych. I znowu jakiś fragment koncertu Mozartiana w Parku
Oliwskim raczej nieudany.
Deszcz
w tym roku popsuł niejedną imprezę plenerową.
Radość z konsumpcji
świeżych
rybek może u mnie zepsuć jedynie ich sprawianie.
Ale wpadłem na pomysł,
kupiłem małe nożyczki kuchenne i posługując się nimi
szybko przygotowałem
rybki na spóźnioną kolację.
*
Dzisiaj 31. sierpnia
wieszając ten blog 66. w sieci, w Międzynarodowym Dniu Blogera,
pozdrawiam wszystkich blogerów i życzę im relaksu nad
jeziorem po może bolesnym
ale przecież chwilowym oderwaniu się od komputera. :)
………………………………………………………
|