Strona
autorska
Blog 45  
 
1>
 2> 3> 4> 5> 6> 7> 8> 9> 10> 11> 12> 13> 14> 15> 16> 17> 18> 19> 20> 21> 22> 23> 24> 25>

 
26> 27> 28> 29> 30> 31> 32> 33> 34> 35> 36> 37> 38> 39> 40> 41> 42> 43> 44> 45> 46>| 47>> cd.
2007 - 2012   STRONA GŁÓWNA | BLOG | GALERIA FOTOGRAFII | ARCHIWALIA
  

 

Galeria zdjęć


 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
10102010

Pierwsza rocznica urodzin wnuczki, Emilii Pauliny, przeminęła. Blog oznajmiający
o jej urodzinach zakończyłem wizją takiego obrazka, gdy w lecie następnego roku
zacznie raczkować na wielkim trawniku przed domem w Małkowie, a stary kot Misiek
będzie się temu przyglądał. Dom został sprzedany, młodzi nie wytrzymali, gdy pomimo
spłacania kredytu wartość domu urosła o prawie 20 procent od chwili kupna, i z powodu
innych niedogodności życia na prowincji. Misiek, stary i chory, pozostał tam gdzie
spędził całe swoje kocie życie, odziedziczony wraz z domem, i może nowi właściciele
napełnią mu miskę. Tych kilka chwil, które spędziłem w Małkowie, pozostanie na stronach
moich blogów.
Emilka raczkuje w nowym, wynajętym mieszkaniu, nawet idzie samodzielnie, pchając chodzik
zabawkę. Rocznicę jej urodzin, część dziadków z rodzicami obchodziła skromnie. Tort
urodzinowy w kształcie sera z myszkami, który dziecię mogło jedynie konsumować
oczkami, i kilka zabawek, uświetniło to wydarzenie. Ale kawałek sernika, dzieło dziadka,
zjadła samodzielnie, ze smakiem, rozmazując go również po dziecinnym stoliczku. Później
odbyło się oglądanie setek, chyba już tysięcy zdjęć, filmików, całej tej rocznej dokumentacji,
którą w dobie cyfrówek tworzy tak wielu, i nie tylko córka fotografa, zięć też, publikując
mnóstwo zdjęć na Picasa Web Albums, a przecież dziadek to były fotograf i ma swoją
stronę WWW.
W tym blogu, może dla porównania jak dawniej z maluchami w rodzinie bywało, powracam
do moich, jakże nielicznych w porównaniu z dzisiejszą masówką, zdjęć z dzieciństwa,
(które istnieją już we fragmencie na blogu 32.), dzieciństwa, które dzięki rodzicom i ich
może szczęściu życiowemu, upłynęło właściwie bez wstrząsów, wtedy gdy szalała wojna
i Rabka była świadkiem okrutnych wydarzeń. Nigdy nie poznałem swoich dziadków,
umarli przed moim urodzeniem. Zapewnienie komfortu psychicznego w tamtych czasach
dla malucha, rodzice okupili pewnie swoimi wewnętrznymi stresami, i jak wtedy
żyli, wybierając jednak Rabkę na przeczekanie wojny, mogę się tylko domyślać.
Na stronie Historia Rabki, jest wiele ponurych relacji z lat 1940 - 45 r., gdy w tym
czasie mieszkaliśmy w „Domu Koska” i pluskałem się w przepływającym niedaleko
potoku „Słonka”, i w górnym jej biegu razem z rodzicami, w swoim pierwszym roku życia.
Zdjęcia nad potokiem i inne, są tak pogodne, że aż trudno wyobrazić sobie wiejące „wichry
wojny”. Chociaż jestem emerytem, więc kasę trzeba oszczędzać i trudno podróżować
bez niej, to w tym miejscu gdzie zaznaczyłem kropką dzisiejszy brzeg Słonki na zdjęciu
współczesnym, przysłanym przed kilku laty przez uprzejmego Internautę, jeszcze bym
usiadł w jakiś pogodny letni dzień, ze starym zdjęciem, żeby choć na chwilę poczuć
bliskość rodziców, tak jak to widać na zdjęciach z roku 1942.
W widoku wnętrza pokoju, w którym mieszkaliśmy przez trzy lata w trójkę, rodzice
i ja, widać proste metalowe łóżka, stół a na nim budzik, szafkę przy łóżku, na którym
stoi liczydło, a na podłodze przy szafce butelka z denaturatem do stawiania baniek.
Leżę w łóżku, ponieważ mam gorączkę i za chwilę przyjdzie sąsiadka i postawi mi
bańki. W mieszkaniu oprócz tego pokoju, była kuchnia i łazienka, z wolno stojącym
łazienkowym piecykiem węglowym, do grzania wody. Zawierucha wojenna nie
zlikwidowała „przestrzeni prywatnej” uwiecznionej na tych przeważnie małych,
już coraz bardziej pożółkłych obrazkach 6 x 9 cm. Zdjęcia mamy w szpitalu
w Zakopanem, tuż po moim urodzeniu, pierwsze moje kroki na łące przed pijalnią
wód mineralnych w Rabce, z pieskiem i inne nad potokiem, to starania ojca fotografa
o utrwalenie początkowych chwil w moim życiu.
Ocalała nawet seria zdjęć na negatywach 6 x 6 cm z jakichś letnich sesji fotograficznych,
gdy może sam rabczański fotograf Grabowski, u którego pracował ojciec, uwieczniał
rodzinkę. W zakładzie fotograficznym Grabowskiego (relacja Katarzyny Ceklarz
na stronie Stowarzyszenie Kulturowy Gościniec) zrobiono mi kilka zdjęć atelierowych
i jedno w stroju góralskim, w takim samym lub chyba w tym samym, w którym
sfotografowany jest w czasach swojego dzieciństwa Andrzej, i którego zdjęcie jest na
Blogu Historia Rabki, tragiczny bohater rabczańskich wojennych opowiadań.
 

 

Co zapamiętałem z tamtych lat. Zabawy przed domem, zwłaszcza ze starszym kolegą
z Warszawy, po którym oprócz zdjęć pozostał list wysłany z Warszawy w 1944 roku,
ukąszenie pszczoły w bosą stopę i wielkie spuchnięcie nogi, stawianie baniek z powodu
choroby, duże czerwone pigułki na jakieś pasożyty i siedzenie na nocniku, żeby wyszły,
upadek na schody z poręczy, do jakiegoś wejścia do piwnicy i obudzenie po utracie
przytomności, zjazdy na nartach i strach przed pierwszymi wywrotkami, jakąś szampańską
kąpiel całej rodziny w łazience, prawie do zagrożenia pęknięcia pieca łazienkowego
z powodu przegrzania, zdjęcia z misiem, kolorowe naboje zbierane po wycofaniu
Niemców. Pamiętam zgromadzenie kilku sąsiadów w dużej ciemnej izbie, w sąsiednim
domu nad Słonką, lampę naftową oświetlającą wystraszone twarze, i łoskot artylerii
zbliżającego się frontu. Niewiele tego, trochę więcej opowiadają zachowane obrazki.
Gdy ojciec, już pod koniec okupacji, został zabrany na przymusowe roboty do Niemiec,
kromka chleba i kubek mleka od zaprzyjaźnionej gaździny, był dla nas najlepszym
śniadaniem. Na ostatnich dwóch zdjęciach z mamą w tym blogu, widać już stres czasów
wojennych, pomimo uśmiechu zawsze wymaganego do zdjęcia przez ojca profesjonalistę.
Może potęguje go świadomość narodzin drugiego dziecka i trudne bytowanie
czasów okupacji. Tylko ja, wówczas trzylatek, jeszcze nie wiem, że nie będę
już rozpieszczonym jedynakiem i kończy się pogodny czas dzieciństwa, nieświadomego
wojennych zagrożeń. Po wkroczeniu Rosjan do Rabki, w styczniu 1945 r., i nocnym
dobijaniu się do drzwi domu, oficer rosyjski szukający kwatery, po przyjrzeniu
się samotnej kobiecie z dwójką dzieci, z jednym na ręku, odstąpił od jakichkolwiek
represji i udał się do sąsiadów, którzy z powodu wyzwolenia zrobili świniobicie.
Ta historia to opowiadanie mamy. Jednak piwnicę z resztkami kartofli i opału wyzwoliciele
dokładnie ogołocili.
W 1945 roku, wiosną, po powrocie ojca z „rekonesansu” w Sopocie, wyruszyliśmy
na Wybrzeże i zapamiętałem oblężony dworzec w Rabce, transporty sprzętu
wojennego powracające na wschód w czasie wielogodzinnego oczekiwania na
pociąg, i następne wspomnienia już z Sopotu, ale to już zupełnie inna opowieść.
W następnych blogach znowu powrócę w sentymentalne wspomnienia z przeszłości.
Co prawda zawsze aparat cyfrowy towarzyszy mi w nielicznych już wędrówkach
i pewnie jakieś nowe, współczesne blogi i galerie powstaną. Współczesność jest
świetnie fotografowana i gdzie mnie „starzykowi” konkurować z młodymi i sprawnymi,
w dokumentowaniu wydarzeń, widoków, i bycia w rozmaitych miejscach z aparatem
czy kamerą.
Powracam do starych zapomnianych albumów, z rodzinnymi zdjęciami, żeby nie było
tak, jak powiedział Władysław Krygowski w „Góry i doliny po mojemu”:„Jeszcze upłynie
trochę brudnej wody w Foluszowym Potoku, a nikt nie będzie pamiętał, jak to kiedyś,
przed laty, bywało. Powymierają starzy ludzie, zagubią się do reszty dawne fotografie
i ktoś zada pytanie: a może to nigdy nie istniało?
*
Zacytowany fragment jest w zakończeniu opowiadania o dawnych sklepach na ul. Krupówki
w Zakopanem, gdzie mama pracowała przez 15 lat w sklepie Komendzińskiej, z zabawkami
i sztuką ludową. Ten nietypowy rozdział książki zatytułowany „Na Krupówkach i gdzie indziej”,
na tle sentymentalnych, wspomnieniowych i barwnych opisów wędrówek autora po Tatrach,
przybliża mi Zakopane z czasów, gdy na tej ulicy przebywała moja mama. I następny cytat:
Przypomniałem więc kilkanaście zakopiańskich sklepów sprzed półwieku i przywołałem
dawne cienie, które wysprzedały już dawno wszystek towar. W tych sklepach nie będzie
można już wkrótce kupić nawet wspomnień
.*
Może na jednym z następnych blogów, będzie wspomnienie o czasach krakowskich
i zakopiańskich mojej mamy, ze zdjęciami jej przyjaciół lub znajomych, zupełnie mi nieznanych,
i gdy były to, tak sądzę, szczęśliwe czasy w jej życiu. Internauta Derty na Forum Bieszczady
tak pisze o książkach Krygowskiego:
(…) że po kilku zdaniach odpływam ku górskim
dziedzinom, wspomnieniom własnym, planom na przyszłe wędrówki. Jego słowa budzą
obrazy, dźwięki, zapachy. To jest jak wyciąganie korka z butelki dobrego wina. :)

 
* Władysław Krygowski, Góry i doliny po mojemu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977,  str. 50.
……………………………………………………  

   
 
  1> 2> 3> 4> 5> 6> 7> 8> 9> 10> 11> 12> 13> 14> 15> 16> 17> 18> 19> 20> 21> 22> 23> 24> 25>

26> 27> 28> 29> 30> 31> 32> 33> 34> 35> 36> 37> 38> 39> 40> 41> 42> 43> 44> 45> 46>| 47>> cd.